SummerTrip 2025 – Rozdział 2: Paryż (trochę z przymusu), kosmos i pierogi ruskie [ZDJĘCIA]

by Kaja Makowska

Błyskawiczne składanie i ruszamy na Paryż [22.07.2025-29.07.2025]

W niedzielny poranek, ledwo otworzyliśmy oczy, a już wiedzieliśmy, że trzeba ruszać dalej. Złożenie naszego Dometic Reuniona, jak zwykle, poszło błyskawicznie – mamy to już opanowane do perfekcji. 5 minut i gotowe. W drogę!

Tym razem kierunek: Paryż. Nie, nie dlatego że tęskniliśmy za romantyzmem nad Sekwaną. Po prostu z powodów organizacyjnych musieliśmy się tam znaleźć – to stąd mieliśmy lot do Polski.

Sama podróż była zaskakująco przyjemna – francuskie autostrady przy lekkiej przyczepce to prawdziwy luksus. Brak limitów prędkości dla osobówek z przyczepą sprawia, że jedzie się szybko i sprawnie. Niecałe sześć i pół godziny później byliśmy już w stolicy Francji.

Camping High Island – nasza paryska baza

Nie będę ukrywać – między mną a Paryżem nigdy nie było miłości. Próbujemy się dogadać od wielu lat i za każdym razem wychodzi… grzeczna obojętność. Oczywiście, piękne miasto, masa historii, kultury, sztuki… Ale wiecie – nie każdy musi mieć ciarki na widok wieży Eiffla 😉

Na miejsce noclegowe wybraliśmy dobrze znany i lubiany Camping Les Rives de Paris (znany też jako High Island). Nie mieliśmy rezerwacji, więc była odrobina stresu, ale na szczęście – połowa campingu pusta. Idealna, cicha parcela czekała, żebyśmy się rozgościli. W ruch poszedł nasz Dometic Rarotonga, który jak zwykle rozstawił się jak pałac – przestronny i wygodny. W czerwcu 2025 za 7 nocy (parcela, 2 osoby, samochód, prąd) zapłaciliśmy 224 euro.


Po rozłożeniu całego obozowiska niedzielę spędziliśmy absolutnie nigdzie się nie ruszając. Kawa, coś dobrego do jedzenia, rozmowy, trochę planowania dalszej trasy… i absolutna błogość.

Praca w cieniu drzew, rejs po Sekwanie i szczypta zwiedzania

W poniedziałek wróciliśmy na moment do rzeczywistości – czyli do pracy. Ale praca pod namiotem to nie kara, tylko przywilej. Wyciągasz laptopa, rozsiadasz się wygodnie z widokiem na drzewa, słychać cykady, w kubku gorąca kawa… a internet? Dzięki Starlinkowi działa szybciej niż w niejednym biurze. Szczerze? Takiej poniedziałkowej atmosfery życzę każdemu. Zero korków, zero spotkań przy fluorescencyjnych lampkach, tylko praca w rytmie szumu drzew.

Po pracy zrobiliśmy jeszcze krótki spacer po okolicy, a we wtorek obudziliśmy się w zupełnie innej scenerii – błękitne niebo, słońce i ponad 35 stopni w cieniu. Aż się chciało coś przeżyć. Postanowiliśmy spojrzeć na Paryż z nowej perspektywy i wybraliśmy się na rejs po Sekwanie. I to był strzał w dziesiątkę – chłodny powiew znad wody, przepiękne widoki, żadnego tłumu turystów przyklejonych do asfaltu. Można było nawet zapomnieć, że to to samo miasto, które wcześniej tak średnio mnie ruszało.

Wieża Eiffla nadal stoi, nie zniknęła, więc mogliśmy odhaczyć klasykę. A skoro już byliśmy w Paryżu, to nie mogło zabraknąć porządnego francuskiego obiadu: ślimaki, zupa cebulowa, duszona cielęcina, jagnięcina… Wszystko pyszne, jak zawsze, choć po takiej uczcie człowiek raczej myśli o drzemce niż o zwiedzaniu.

Na deser – katedra Notre-Dame. Wreszcie udało się zobaczyć ją od środka. Mimo że w Paryżu byliśmy już wiele razy, nigdy nie trafiliśmy tam w dobrym momencie. A po pożarze tym bardziej czuliśmy potrzebę, by zobaczyć, jak to miejsce wygląda dziś. I powiem Wam jedno: odbudowa robi wrażenie. Nie tylko pod względem technicznym – czuć tam serce, szacunek do historii i ogrom pracy, którą ktoś włożył, żeby to miejsce znów tętniło życiem.

Polak w kosmosie – oglądamy start rakiety z namiotu

W środę rano, razem z połową Polski (sądząc po ilości relacjach w internecie), zaparzyliśmy kawę i odpaliliśmy transmisję startu rakiety z udziałem naszego rodaka – Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego. Nawet pod namiotem nie mogło nas to ominąć – Polak w kosmosie to nie jest coś, co zdarza się codziennie. Emocje były ogromne, aż łezka się zakręciła w oku.

Resztę dnia spędziliśmy spacerując bez celu po Paryżu, zrobiliśmy małe zakupy, wysłaliśmy pocztówki (kocham ten rytuał – wysyłanie sprawia mi chyba jeszcze większą frajdę niż dostawanie!), a wieczorem wróciliśmy do naszej zielonej oazy.

Polski ekspres: 24h, dwa bary mleczne i pierogi

Czwartek to dzień lotu do Polski. Rano na lotnisko, szybki przelot, kilka ważnych spraw do załatwienia… ale oczywiście najważniejszy punkt to: polski obiad!
Znaleźliśmy świetne miejsce – Bar Mleczny “Stągiewna” na starówce w Gdańsku. Nazwa może sugerować PRL-owski klimat, ale w środku bardziej jak w bistro – za to smaki typowo domowe. Pierogi ruskie, schabowy, naleśniki z serem, kompot… rozumiecie klimat 😉

A w piątek, już przed powrotem, jeszcze jeden hit – bar mleczny “Słoneczny” w Gdyni. Kolejka jak za dawnych czasów, ale lokalni wiedzą co dobre. Dla mnie: zupa owocowa z makaronem i schabowy z mizerią. Łukasz wybrał szczawiową z jajkiem i mielonego z ziemniakami i kapustą zasmażaną. Do tego – wiadomo – kompcik! 😄

Po takim gastro-tripie ledwo doturlaliśmy się na lotnisko, a Gdańsk pożegnał nas ulewą i chłodem. Na szczęście lot minął bez problemu i wieczorem znów byliśmy w naszym paryskim “domu”.

Powrót na camping i dzień na reset

Sobota upłynęła już leniwie – pakowanie, ładowanie wszystkiego do przyczepki, planowanie dalszej trasy, kilka godzin pracy pod namiotem i po prostu cieszenie się tym, że znowu jesteśmy “na swoim”. Bo wiecie – nawet na campingu można poczuć się jak u siebie, gdy masz swój namiot, swoje krzesło, swoją herbatę w tym samym kubku i wieczorne światło latarki zawieszone zawsze w tym samym miejscu.

Nowy kierunek: Zatoka Biskajska, ruszamy!

W niedzielę ruszyliśmy w dalszą drogę – kierunek: południowy zachód, czyli Zatoka Biskajska!
Mieliśmy na oku trzy campingi, ale już na pierwszym trafiliśmy w dziesiątkę – wolna, piękna parcela, zaledwie 300 metrów od oceanu. Ale o tym opowiemy Wam już w kolejnym odcinku SummerTrip 2025!



Nasz namiotowy zestaw wyjazdowy